:)

:)

niedziela, 3 stycznia 2016

S2 Rozdział 5

(Od autorki) Rozdział miał być i jest ;) Obiecałam więc...Jak to mówi Naruto "Ja nie rzucam słów na wiatr".

***



Sasori zmrużył niebezpiecznie oczy. Doświadczenie lub raczej instynkt, który nabył podczas lat pracy mówił mu, że ten klient spowoduje mu problemy. Mężczyzna, którego obserwował był po czterdziestce i pił właśnie chyba dziesiątą kolejkę. Już po piątej stał się strasznie hałaśliwy i przeszkadzał innym klientom. Teraz jego ruchy były nieskoordynowane, a jego oczy przesiąknięte agresją. Był tak głośny, że niemal wszyscy w lokalu wiedzieli, że wylano go dziś z pracy i jest w trakcie rozwodu, więc postanowił zapomnieć o swoich smutkach tutaj.
Czerwono-włosy mężczyzna wstał i przeszedł się po lokalu. Mijał małe loże z prześwitującymi zasłonami, które miały niby dawać poczucie intymności. Siedzieli w nich głównie mężczyźni w średnim wieku, czasem zdarzało się bogate gówniarstwo, ale to w rzadkich przypadkach. Towarzystwa dotrzymywały im pracownice tego przybytku. Najczęściej po kilkunastu minutach ci mężczyźni udawali się w tymi paniami do prywatnych pokoi, znajdującymi się piętro wyżej, oczywiście za dodatkową opłatą.
Sasori nazywał to miejsce „luksusowym burdelem”, co nie było dalekie od prawdy. Był właścicielem tego lokalu, więc znał wszystkie usługi, jakie to miejsce oferowało lepiej niż ktokolwiek inny. Jednak wciąż nie mógł się pozbyć pogardy, jaką czuł do tych ludzi, gdy przechodził obok nich i słyszał te chichoty i bezwstydną gadaninę.
Zamierzał właśnie kazać ochronie usunąć stąd po cichu niechcianego klienta, lecz okazało się, że nie było takiej potrzeby. Zanim zdążył wydać jakiekolwiek polecenie, tamten mężczyzna zaczął wyładowywać swoją wściekłość na dziewczynie, która jak można wydedukować z jego krzyków, przypominała jego żonę. Jego pięści nie miały litości, był zbyt pijany by nad sobą panować.
Dwójka wielkich jak dąb ochroniarzy, podbiegła do nich i siłą odciągnęła mężczyznę od dziewczyny. Sasori podszedł do nich i ocenił straty. Jego pracownica została mocno pokiereszowana, jej oprawca miał sporo siły i mało samokontroli.
- Wyrzućcie go stąd! – nakazał ochroniarzom tonem spokojnym, lecz jednocześnie władczym.
Ochroniarze wyprowadzili mężczyznę, który próbował im się stawić. Nie miał żadnych szans w tym względzie. Te goryle trzymały go w żelaznym uścisku, a ich wzrok mówił, że nie wypuszczą gościa bez specjalnego pożegnania, czyli małego obicia. Ten klient już to za pewne nie wróci.
Sasori ukucnął obok rannej kobiety, obok której pojawiła się jedna z jej koleżanek.
- Masz - podał jej plik banknotów, który wyciągnął spod marynarki – To na lekarza oraz należna wypłata za ten miesiąc. Możesz to uznać za odprawę. Jesteś zwolniona.
- Ale…ale… - dziewczyna próbowała coś wykrztusić przez łzy.  Jej mocny makijaż był rozmyty, a rajstopy podarte. Dodając do tego jej rany, przedstawiała obraz ofiary. Czerwono-włosy dotknął delikatnie jej wargi. Okazało się, że jeden z zębów dziewczyny był wybity.
- Teraz możesz tu służyć jedynie, jako otwieracz do butelek. Nie przyniesiesz już żadnych zysków po dzisiejszym incydencie. Dałem ci i tak sporo kasy, a teraz wynocha.
Sasori wstał i spojrzał na zegarek na ręce. Przeklął w myślach, był spóźniony. Wyszedł z lokalu nie przejmując się głośnym szlochem swojej byłej pracownicy. Wsiadł do swojego auta i odjechał.
Miejsce, które właśnie opuścił nie było jedynym, jakie posiadał. Był właścicielem większości tego typu lokali w całej stolicy, nawet takich, w których pracownikami byli mężczyźni. Utrzymanie w każdym z nich porządku było bardzo pracochłonne. Takie miejsca nigdy nie są spokojne i zawsze zdarzy się coś niepożądanego. Jednakże pieniądze pochodzące z tych interesów rekompensowały wszystko.
I tak nieźle mu poszło jak na chłopaka z ulicy.
Sasoriego wychowała jego babcia, ponieważ rodzice umarli jak był bardzo mały. Nigdy nie dowiedział się jak zginęli, babka nigdy mu tego nie powiedziała. W szkole był popularny z powodu swojej urody, ale jego charakter nie współgrał z wyglądem. Szybko wdał się w złe towarzystwo. Dążył do samo destrukcji, gdy nagle przed nim pojawił się ten dziwny facet z tymi nieludzkimi oczami i czerwonymi włosami, ale o innym odcieniu niż on miał. Pain pojawił się znikąd i pokierował go tak zręcznie, że teraz Sasori wreszcie czuł się kimś.
Miał pieniądze, a także ludzi pod sobą, którzy nie ważą się zlekceważyć jego poleceń, czy nawet drwić za jego plecami z jego wyglądu. Był wiernym członkiem organizacji przestępczej i nigdy przez myśl mu nie przeszło żeby wieść normalne życie. Akatsuki sprawuje kontrolę nad wszystkim, każdy członek zajmuje się czymś innym. On niestety musi pilnować tych „luksusowych burdeli”, ale wolał to niż mieć takie obowiązki jak Zetsu.
Jego babcia umarła zalewie rok temu. Co miesiąc wysyłał jej część swoich zarobków, aby miała godziwe życie. Odeszła z tego świata, nie mając pojęcia o działalności swojego wnuka. Wraz z jej odejściem Sasori stracił ostatnia osobę, do jakiej żywił jakiekolwiek ciepłe uczucia. Teraz mógł całkowicie poświęcić się sprawami Akatsuki.
W końcu mężczyzna dojechał do celu. Zaparkował pod miło wyglądającą restauracyjką. Wszedł do środka, lecz nie usiadł przy żadnym stoliku. Skierował się na zaplecze, a następnie otworzył drzwi z napisem „dla personelu”. Przeszedł wąskim korytarzem i po otworzeniu kolejnych drzwi znalazł się w miejscu, o które istnienia nikt z klientów za ścianą by nie podejrzewał.
Na środku pomieszczenia stał okrągły stół, przy którym siedziało kilku facetów. Grali w karty. Mieli takie twarze, że każdy posikałby się ze strachu, gdyby wpadł na któregoś z nich w ciemnym zaułku. Przy każdym z nich stała zaczęta butelka piwa oraz pieniądze, przy jednym mniej, przy drugim więcej. Cały pokój był pełen dymu z ich papierosów, a w telewizorze, wiszącym na ścianie leciała transmisja z meczu.
Gdy Sasori wszedł, wszyscy odwrócili głowę w jego stronę. Żaden z mężczyzn nie odważył się jednak odezwać.
- Spóźniłeś się – powiedział stojący w cieniu blondyn – Nie przeszkadzajcie sobie panowie – Deidara odezwał się do mężczyzn, a potem znów skierował swoje słowa do nowoprzybyłego – Chodźmy stąd – wskazał na tylne wyjście.
- Jak ty wytrzymujesz w tym zaduchu? – spytał Sasori, gdy razem z towarzyszem znaleźli się na zewnątrz, za budynkiem.
- Wyobrażam sobie, że jestem w saunie – zaśmiał się, uznając to za dobry żart, ale Sasori nie był tego zdania – No to, jak stoją sprawy?
- Wszystko przygotowałem. Wystarczy tylko poczekać na odpowiedni moment i dorwać cel.
- Ach, chciałbym mieć to już za sobą i zająć się Uzumakim – Deidara zachowywał się jak dziecko, które nie może się doczekać świąt, a nie jak gangster, który dostał zlecenie na pozbycie się kogoś.
- Deidara… - powiedział wolno Sasori, głosem, w którym dało się słyszeć nutkę groźby.
- No, co?!!! – obruszył się długowłosy blondyn.
- Nic, jutro będę czekać tam gdzie zwykle i zaczniemy. Ale wiedz, że przez cały czas trwania zlecenia nie zamierzam spuścić z ciebie oka.
- Huh?! Niby, czemu?!
- Po pierwsze to nie jest manga lub anime, tylko życie. Nie możesz wysadzać budynków w powietrze jak ci się żywnie podoba i jednocześnie nie zwracać na nas uwagi.
Blondyn się wkurzył, ale się nie odezwał. Sasori trafił w dziesiątkę. Odkąd Deidara dołączył do Akatsuki wciąż miewał czasami chętkę by wrócić do swojego dawnego życia. Można powiedzieć, że Pain biorąc blondyna pod swoje skrzydła, uratował go od siedzenia w kiciu.  No, bo jak długo może być nieuchwytny dla policji mężczyzna, który ma się za geniusza (co jest bzdurą) i który grozi, że wysadzi w powietrze centrum miasta, jeśli nie spełni się jego żądań. Najwyżej kilka godzin.
- Ale przyznasz, że sprawa byłaby załatwiona.
- Nie, nie byłaby – odparł czerwono-włosy, zażenowany tą idiotyczną rozmową – A po drugie zostaw tego Uchihe w spokoju. To Itachi ma go załatwić, nie my.
- A skąd ci przyszło do głowy, że… - nie dokończył, widząc wzrok towarzysza – Człowiek chce wszystkim pomóc, wyręczyć w pracy, a ci niezadowoleni.
- Jeśli ruszysz brata Itachiego, to on cię ukatrupi – Sasori skrzywił się przez myśl, która mu wpadła do głowy – A wtedy Pain da mi za partnera Zetsu. Wolę już pilnować ciebie niż tego chuja.
- Och, jestem wzruszony twoją troską – rzekł sarkastycznie Deidara, po czym dodał – Dobra muszę wracać, pilnować tamtych. Do jutra i spokojnie, nic nie wysadzę. Na razie…
- Czekaj – zatrzymał go Sasori – A ty wszystko za…
- Spoko, wszystko gotowe.
- Wolałem się upewnić, z tobą to…
- Ok, ok a teraz spierdalaj – powiedział blondyn i wszedł do środka.
Tym właśnie zajmował się Deidara. Hazardem w każdej postaci, normalnymi kasynami jak i tymi nielegalnymi spotkaniami i internetowymi grami. Kiedyś miał tego więcej pod kontrolą, lecz Pain zabrał mu kilka nieruchomości kilka lat temu. I jakoś zbiegło się to dziwnie z tajemniczą eksplozją auta, jednego gościa, który posiadał konkurencyjne kasyno. Sprawę jakoś udało się zatuszować. Wypadek i tyle.
Sasori westchnął zirytowany, podchodząc do swojego auta. Pilnowanie Deidary to jak pilnowanie niegrzecznego przedszkolaka. Miał nadzieję, że podczas wykonywania dwóch następnych zadań wszystko pójdzie jak po maśle.
Jednakże ten instynkt, ten sam, który mówił mu, że jakiś konkretny klient sprawi mu kłopoty, podszeptywał mu, że blondyn cos wywinie. I że nie przyniesie mu to nic dobrego.

***

- Spać… - Naruto opierał głowę o znak przystanku autobusowego i walczył z sennością. Co ciekawe Hinata, zamiast przywołać go do porządku, stała w tej samej pozycji, co on, tylko, że opierała się o jego ramię.
- Spać… - powtórzyła słowa narzeczonego. Ludzie na przystanku, co chwilę zerkali to na nich (bali się, że para zaraz osunie się na chodnik i zaśnie) to na rudego psa, który raz po raz szturchał nosem któregoś ze swoich właścicieli (zupełnie jakby podzielał te same obawy).
Po chwili na przystanek zajechał autobus. Ludzie zaczęli wsiadać do środka, ale Naruto i Hinata nie ruszali się z miejsca. Zdawali się w ogóle nie zauważyć, że autobus w ogóle się pojawił.
Kierowca już chciał odjechać, gdy zauważył, że pies ciągnie za nogawkę spodni młodego blondyna, który chyba zasnął na stojąco. Dziewczyna obok też.
- Przepraszam – odezwał się do nich, ale młodzi nie zareagowali – Przepraszam! – tym razem kierowca krzyknął.
- Co?! – Naruto poderwał gwałtownie głowę – Co się dzieje?!
- Wsiadają państwo?
- Aaaa… - Uzumaki spojrzał w dół, gdzie Kurama znowu niszczył mu spodnie – Taaa. Ej, Hinata… - Hyuga jakby się ocknęła – Wsiadamy.
Hinata pokiwała sennie głową. Para bardzo się ociągała, kiedy wsiadała do środka. Blondyn puścił dziewczynę pierwszą i już miał wsiąść za nią, gdy nie wiadomo, czemu, obejrzał się za siebie.
Pierwszą rzeczą, jaka zobaczył przez zmrużone sennością powieki był dobrze mu znany, obrzydliwy kolor tęczówek kogoś stojącego na chodniku.
Toneri…
Wstrząsnął nim dreszcz. Potrząsnął głową i otworzył szerzej oczy. Teraz był całkowicie obudzony. Na przystanku nie było już nikogo.
„Przewidziało mi się. Świetnie, zaczynam wpadać w chorą obsesję”
Zmęczenie powróciło do niego ze zdwojoną siłą, kiedy zajął swoje miejsce. Hinata znów położyła głowę na jego ramieniu. Była jeszcze bardziej śpiąca niż on.
- Obudzisz nas jak będziemy na miejscu, co? – odezwał się cicho do Kuramy, który właśnie znikał pod siedzeniem.
Głowa Naruto oparła się o szybę. Zasnął, a incydent sprzed minuty odszedł w niepamięć.

***

- Dzień dobry – trudno o bardziej ponure i pozbawione energii powitanie.  Naruto i Hinata stali w progu i wyglądali jak dwa nieszczęścia. Ledwo patrzyli na oczy, tak byli zaspani.
Hanako i Hanabi Hyuga patrzyły się na nich ze zdziwieniem.
- Co to? Świt żywych trupów? – Hanabi pierwsza się odezwała.
- Chcielibyśmy – powiedział Naruto.
- Chodźcie kochani – rzekła pani Hyuga, wprowadzając ich do środka – Lepiej idźcie się położyć, wyglądacie na padniętych.
- Nie możemy! – zaprotestowali oboje naraz.
- Jak teraz pójdziemy spać, to w nocy nie zaśniemy – wyjaśniła Hinata.
- To, co wyście w nocy robili? – spytała młodsza siostra, głaszcząc Kurame po grzbiecie. Przy tym pytaniu bardzo sugestywnie się uśmiechała.
- Hanabi! – Pani Hanako cicho zganiła córkę.
- Nie to, co myślisz młoda – wolno wydukał Uzumaki.
- Pisałam plan pracy, a Naruto mi pomagał – powiedziała Hinata, siadając na kanapie.
- I to was tak wykończyło? – Hanabi niedowierzała im.
- Po części tylko. Jeszcze…
- …byliśmy dobrymi przyjaciółmi – dokończyła dziewczyna za blondyna.
- Wysłuchiwanie łkania Kiby to bycie dobrymi przyjaciółmi? – rzekł blondyn siadając obok narzeczonej. Gdyby miał więcej siły, prawdopodobnie bardziej by się zbulwersował.
- Do was też dzwonił? – nagle w progu salonu stanął Neji.
- O cześć. Tobie też się żalił?! – spytał Naruto.
- Nie, po prostu wyłączyłem telefon, gdy zobaczyłem, że dzwoni.
Przez chwilę cała czwórka się na niego gapiła.
- Czemu myśmy tak nie zrobili? – Naruto zadał Hinacie pytanie półszeptem.
- Bo to nieuprzejme – powiedziała, ale bez przekonania. Bardziej skupiała uwagę na tym, by zachować wyprostowaną pozycję i nie opaść na kanapę – Kiba-kun był nieszczęśliwy.
- On nie był nieszczęśliwy, tylko pijany. Ona go rzuciła 3 tygodnie temu, już się powinien pozbierać. Powiedzmy szczerze, że zrobiliśmy z siebie frajerów.
- I…I to wszystko? – Neji przypomniał im o obecności innych osób w tym pokoju.
- Nie – kolejny raz para odpowiedziała jednocześnie. Spojrzeli na Kurame, który właśnie upatrzył sobie wygodne miejsce na fotelu. Zaczęli, więc tłumaczyć to reszcie na zmianę.
- Zasnęliśmy późno w nocy, gdy…
- …Kurama stłukł lampę…
- …chciał na spacer…
- …powiedziałem „nie mam mowy”…
- …a on wygryzł dziurę w sofie, więc…
W tym momencie do salonu wszedł ostatni członek rodziny. Pan domu. Hiashi przyjrzał się zastałej sytuacji. Jego żona, bratanek i młodsza córka patrzyli z lekkim szokiem na rudego psa, leżącego na jego fotelu, a Hinata i Naruto siedzieli na kanapie i wyglądali jakby zaraz mieli wyzionąć ducha.
- Siema tato.
Hanako, Hanabi i Neji aż drgnęli, jakby ich prąd poraził. Naruto ma myśli samobójcze, czy co, że tak nazywa pana Hyuge?!!! Naprawdę musi być zmęczony. Hinata, jako jedyna nie zareagowała. Mruknęła coś na przywitanie.
- Wi…Witajcie – mówiąc szczerze, oczy Hiashiego mogły w tej chwili zabić.
- Muszę przygotować obiad – pani Hyuga nagle bardzo chciała opuścić to pomieszczenie.
- Pomożemy ci! – krzyknęła Hanabi, ciągnąc Nejiego za sobą.
- Może też pójdę pomóc…Przynajmniej nie zasnę – Hinata wstała z kanapy, chwiejąc się przy tym – Cześć tato – mruknęła przechodząc obok ojca.
- Już się witałaś – powiedział Hiashi, gdy córka znikała za drzwiami, później skierował swoje wrogie spojrzenie w stronę przyszłego zięcia – Możesz zabrać to rude coś z mojego fotela…
- Kurama złaź – pies nie zareagował – Chyba nie chce.
Hiashi opanował się z trudem i wychodząc z pomieszczenia powtarzał sobie cicho pod nosem, jak mantrę te słowa.
- On pogodził cię z córką. Nie zabijaj go. Hinata go kocha. Nie zabijaj go. Jest zmęczony. Nie zabijaj go.
Naruto został sam. Właśnie zaczął się zsuwać z kanapy na podłogę, gdy zadzwoniła jego komórka. Odebrał.
- Odpieprz się wreszcie! Nie chce cię słuchać ty cioto!
- Coś ty kurwa powiedział?!
- Ups – do świadomości Uzumakiego kolejny raz nie dotarła informacja, że drugi raz w ciągu 5 minut wykopał sobie własny grób. To była Temari, a nie Kiba.
- Ja ci dam „ups”. Skończysz w krwawych strzępach.
- Aha – mruknął jak człowiek, który usłyszał mało ciekawą informacje – O co chodzi?
- Umm… - Temari zbita lekko z tropu, brakiem reakcji na jej groźbę po prostu przeszła do rzeczy – Wiesz może, co odwaliło Shikamaru?
- A co? – blondyn ledwo to słyszał. Odpowiadał jak automat.
- Zachowuje się chłopak idealny! Zwariował!
- Aha.
- Wszędzie ze mną chodzi. Nawet na zakupy! Wciąż zaprasza gdzieś moich braćmi, choć wcześniej miał gdzieś dobre relacje z nimi. A teraz pojechał z mną do moich rodziców! Zwykle jeździ tu jedynie w święta, a tak poza tym ucieka zanim zdążę to zaproponować. Chyba od dwóch dni nie usłyszałam słowa „upierdliwe”. Zaczynam się bać. Wcześniej dużo czasu spędzał z tobą i Sasuke, więc może ty wiesz, co mu jest.
- Aha.
- Naruto, ty mnie słuchałeś?
- Aha.
- Jesteś debilem?
- Aha.
- Ćpałeś coś?
- Aha.
- Zadzwoń jak wytrzeźwiejesz – powiedziała i rozłączyła się. Blondyn przez chwilę przyglądał się ciemnemu ekranowi komórki.
- Ale…ale ja nic nie piłem – wymamrotał sam do siebie.
Wtedy do pokoju weszła Hinata. Miała bardzo nieobecne spojrzenie.
- Wyrzucili mnie z kuchni.
- Czemu?
Dziewczyna wzruszyła ramiona.
- Nie pamiętam – usiadła obok niego – Chyba próbowałam coś kroić i Hanabi zabrała mi nóż.
- Aha – Naruto szukał wzrokiem czegoś na czym mógłby skupić uwagę, byle nie zasnąć – Patrz.
Kurama wciąż leżał na fotelu, lecz teraz smacznie spał.
- Łał – westchnęła dziewczyna, jakby zobaczyła jakieś niesamowite zjawisko.
- Ale ma fajnie.
- Noooo.
Gapili się tak na psa przez dobrą chwilę. Bujali się to w prawo, to w lewo. Do przodu i do tyłu.
- Naruto…
- Tak?
- Ja się poddaje. Idę, a ty?
- Ja? Pójdę za tobą wszędzie.
Rozległ się dziwny dźwięk. Jakby cos ciężkiego spadło na podłogę. Cała rodzina poszła do salonu, sprawdzić, co się stało. Zastana scenka ich nie zaskoczyła.
Naruto leżał rozciągnięty jak placek na podłodze, smacznie chrapiąc. Hinata leżała w podobnej pozycji, tyle, że na blondynie.
- Mówię wam, że kłamali – odezwała się Hanabi – Jak nic robili wam wnuki.
Wokół głowy Hiashiego niemal można była dostrzec unoszącą się, czarną aurę furii.

***

Pan Hyuga i Neji jakoś dali radę wnieść Naruto i Hinate na górę, choć nie było to łatwe. Neji na wszelki wypadek wolał zająć się blondynem niż kuzynką. Miał małą obawę, że wuj może coś zrobić biedakowi.
Teraz był środek nocy, a para wciąż spała twardym snem. Leżeli obok siebie na pościeli, w ubraniach, w których przyjechali.
Jak na złość, los robił wszystko by Uzumaki nie mógł wypocząć. Blondyn otworzył oczy i odkrył, że znajduje się w swoim domu. Jakaś mała część jego podświadomości podpowiadała mu, że śni i bardzo szybko miał na to dowód.
Wokół niego nagle pojawiły się płomienie. Był przerażony, ale niezdziwiony. Od dawna w jego koszmarach obecne były płomienie, tak samo jak krzyk kobiety.
- Naruto!
Uzumaki zaczął uciekać, lecz jak to zawsze bywa w snach nie posuwał się do przodu. Biegł w miejscu, nie mógł uciec od ognia, który otaczał go już z każdej strony.
Chciał już zacząć krzyczeć, gdy płomienie niespodziewanie zniknęły. Zamiast nich pojawiła się czarna pustka, z której wyłonił się Shikamaru. Stał do niego tyłem.
„Dziwnie się zachowujesz. Przy przyjaciołach, przy rodzinie, przy Temari. Co się z tobą dzieje?”
Odwrócił się i zobaczył stół, na którym leżała kartka. Anonim, który zburzył jego dwuletni spokój.
„Jestem drugi. Kogoś trzeba załatwić szybciej ode mnie. Ale kogo? Kakashiego-sensei? Ale czy to jedyna możliwość? Czy to jedyna osoba, którą znam, której może dotyczyć treść wiadomości?”
Znowu stanęła przed nim postać przyjaciela, ale tym razem widział jego twarz.
„Ty wiesz, prawda? Wpadła ci do głowy ta druga możliwość. Dlatego się martwisz”
Postać Shikamaru rozmyła się i chwilę później zamiast niego w tym miejscu stało ogromne lustro. Naruto przejrzał się w nim. Na początku nic w nim nie widział. Z czasem zaczął pojawiać się nim cień, który nabierał ludzkich kształtów.
„Gaara?”
To nie było jego odbicie, lecz odbicie Gaary. Za nim zaczęły się pojawiać inne cienie, które uformowały się w nieruchome postacie Temari i Kankarou.
„Czy my…mamy coś wspólnego? Nie jesteśmy tacy sami, a jednak w lustrze wyglądamy tak samo. Coś nas łączy.”
Świat zawirował. Nie był już ani w domu, ani w ciemnej otchłani. Znajdował się na strychu, w domu Ero-wujka. Stało tam jedno małe pudełko, na samym środku pomieszczenia. Blondyn zajrzał do niego. Była tam tylko jedna rzecz. Zdjęcie, które kiedyś widział.
„Tata”
Wyjął fotografie z pudełka i przyglądał się jej. Rozległ się głos, który niby wychodził z jego ust i jednocześnie rozbrzmiewał gdzieś w oddali. Nie był pewny czy to on wypowiada te słowa, czy ktoś inny.
„Jestem synem Namikaze Minato. Jestem synem prezy…”
Szok, który przeżył wybudził go ze snu. Rozejrzał się spanikowany. Jest w domu państwa Hyuga. Na łóżku. Hinata leży obok i śpi. Wstał szybko i zaczął nerwowo chodzić w te i z powrotem po pokoju.
Kawałek po kawałku zaczął przypominać sobie swój sen, który magicznie złożył fakty z jego głowy w spójną całość. Teraz wszystko było jasne.
Ignorując późną porę, wyjął telefon, który wciąż miał w kieszeni i wybrał numer do Shikamaru. Przyłożył komórkę do ucha i czekał.
- Naruto… - drgnął, kiedy usłyszał ciche westchniecie Hinaty. Zerknął na nią. Wciąż spała, uśmiechając się przez sen.
Pozwolił sobie na chwilę rozczulenia. Nawet we śnie o nim myśli. Słodka…
- Ale masz kuźwa wyczucie… - ton głosu, jaki usłyszał po odebraniu po drugiej stronie połączenia sprawił, że przeszył go obezwładniający strach.
- Co się stało?!
- Zawiodłem, kurwa to się stało. Porwano Gaare…
Telefon upadł na ziemię i ten głuchy dźwięk obudził Hyugę. Podniosła się powoli do pozycji siedzącej i przetarła oczy.
- Co się sta… - przerwała raptownie.
Wyraz twarzy ukochanego, gdy na nią spojrzał w świetle księżyca zapamięta prawdopodobnie do końca życia. Miał w oczach mieszankę wściekłości i strachu, emocji, które nie pasowały do niego. Poczuła jak wokół jej serca zaciska się lodowata pięść.
- Wykonali ruch.

***

(Od autorki)  Kiedy będzie następny rozdział? Szczerze to nie wiem. W ferie, może wcześniej nie wiem naprawdę.
Skończyłam 19 lat :P Fuck, ostatnia jedynka z przodu. Ale stara jestem XD
PS: Jak pisałam, pomyślałam, że nie miałabym ci przeciwko aby Deidara wysadził ministerstwo edukacji. Za bardzo mi za skóre zaszli.