***
Sasori
zmrużył niebezpiecznie oczy. Doświadczenie lub raczej instynkt, który nabył
podczas lat pracy mówił mu, że ten klient spowoduje mu problemy. Mężczyzna,
którego obserwował był po czterdziestce i pił właśnie chyba dziesiątą kolejkę. Już
po piątej stał się strasznie hałaśliwy i przeszkadzał innym klientom. Teraz
jego ruchy były nieskoordynowane, a jego oczy przesiąknięte agresją. Był tak
głośny, że niemal wszyscy w lokalu wiedzieli, że wylano go dziś z pracy i jest
w trakcie rozwodu, więc postanowił zapomnieć o swoich smutkach tutaj.
Czerwono-włosy
mężczyzna wstał i przeszedł się po lokalu. Mijał małe loże z prześwitującymi
zasłonami, które miały niby dawać poczucie intymności. Siedzieli w nich głównie
mężczyźni w średnim wieku, czasem zdarzało się bogate gówniarstwo, ale to w
rzadkich przypadkach. Towarzystwa dotrzymywały im pracownice tego przybytku.
Najczęściej po kilkunastu minutach ci mężczyźni udawali się w tymi paniami do
prywatnych pokoi, znajdującymi się piętro wyżej, oczywiście za dodatkową opłatą.
Sasori
nazywał to miejsce „luksusowym burdelem”, co nie było dalekie od prawdy. Był
właścicielem tego lokalu, więc znał wszystkie usługi, jakie to miejsce
oferowało lepiej niż ktokolwiek inny. Jednak wciąż nie mógł się pozbyć pogardy,
jaką czuł do tych ludzi, gdy przechodził obok nich i słyszał te chichoty i
bezwstydną gadaninę.
Zamierzał
właśnie kazać ochronie usunąć stąd po cichu niechcianego klienta, lecz okazało się,
że nie było takiej potrzeby. Zanim zdążył wydać jakiekolwiek polecenie, tamten
mężczyzna zaczął wyładowywać swoją wściekłość na dziewczynie, która jak można
wydedukować z jego krzyków, przypominała jego żonę. Jego pięści nie miały
litości, był zbyt pijany by nad sobą panować.
Dwójka
wielkich jak dąb ochroniarzy, podbiegła do nich i siłą odciągnęła mężczyznę od
dziewczyny. Sasori podszedł do nich i ocenił straty. Jego pracownica została
mocno pokiereszowana, jej oprawca miał sporo siły i mało samokontroli.
- Wyrzućcie
go stąd! – nakazał ochroniarzom tonem spokojnym, lecz jednocześnie władczym.
Ochroniarze
wyprowadzili mężczyznę, który próbował im się stawić. Nie miał żadnych szans w
tym względzie. Te goryle trzymały go w żelaznym uścisku, a ich wzrok mówił, że
nie wypuszczą gościa bez specjalnego pożegnania, czyli małego obicia. Ten
klient już to za pewne nie wróci.
Sasori
ukucnął obok rannej kobiety, obok której pojawiła się jedna z jej koleżanek.
- Masz -
podał jej plik banknotów, który wyciągnął spod marynarki – To na lekarza oraz
należna wypłata za ten miesiąc. Możesz to uznać za odprawę. Jesteś zwolniona.
- Ale…ale… -
dziewczyna próbowała coś wykrztusić przez łzy. Jej mocny makijaż był rozmyty, a rajstopy
podarte. Dodając do tego jej rany, przedstawiała obraz ofiary. Czerwono-włosy
dotknął delikatnie jej wargi. Okazało się, że jeden z zębów dziewczyny był
wybity.
- Teraz
możesz tu służyć jedynie, jako otwieracz do butelek. Nie przyniesiesz już
żadnych zysków po dzisiejszym incydencie. Dałem ci i tak sporo kasy, a teraz
wynocha.
Sasori wstał
i spojrzał na zegarek na ręce. Przeklął w myślach, był spóźniony. Wyszedł z
lokalu nie przejmując się głośnym szlochem swojej byłej pracownicy. Wsiadł do
swojego auta i odjechał.
Miejsce,
które właśnie opuścił nie było jedynym, jakie posiadał. Był właścicielem
większości tego typu lokali w całej stolicy, nawet takich, w których
pracownikami byli mężczyźni. Utrzymanie w każdym z nich porządku było bardzo
pracochłonne. Takie miejsca nigdy nie są spokojne i zawsze zdarzy się coś
niepożądanego. Jednakże pieniądze pochodzące z tych interesów rekompensowały
wszystko.
I tak nieźle mu
poszło jak na chłopaka z ulicy.
Sasoriego
wychowała jego babcia, ponieważ rodzice umarli jak był bardzo mały. Nigdy nie
dowiedział się jak zginęli, babka nigdy mu tego nie powiedziała. W szkole był
popularny z powodu swojej urody, ale jego charakter nie współgrał z wyglądem.
Szybko wdał się w złe towarzystwo. Dążył do samo destrukcji, gdy nagle przed
nim pojawił się ten dziwny facet z tymi nieludzkimi oczami i czerwonymi
włosami, ale o innym odcieniu niż on miał. Pain pojawił się znikąd i pokierował
go tak zręcznie, że teraz Sasori wreszcie czuł się kimś.
Miał
pieniądze, a także ludzi pod sobą, którzy nie ważą się zlekceważyć jego
poleceń, czy nawet drwić za jego plecami z jego wyglądu. Był wiernym członkiem
organizacji przestępczej i nigdy przez myśl mu nie przeszło żeby wieść normalne
życie. Akatsuki sprawuje kontrolę nad wszystkim, każdy członek zajmuje się
czymś innym. On niestety musi pilnować tych „luksusowych burdeli”, ale wolał to
niż mieć takie obowiązki jak Zetsu.
Jego babcia
umarła zalewie rok temu. Co miesiąc wysyłał jej część swoich zarobków, aby
miała godziwe życie. Odeszła z tego świata, nie mając pojęcia o działalności
swojego wnuka. Wraz z jej odejściem Sasori stracił ostatnia osobę, do jakiej
żywił jakiekolwiek ciepłe uczucia. Teraz mógł całkowicie poświęcić się sprawami
Akatsuki.
W końcu
mężczyzna dojechał do celu. Zaparkował pod miło wyglądającą restauracyjką.
Wszedł do środka, lecz nie usiadł przy żadnym stoliku. Skierował się na
zaplecze, a następnie otworzył drzwi z napisem „dla personelu”. Przeszedł
wąskim korytarzem i po otworzeniu kolejnych drzwi znalazł się w miejscu, o
które istnienia nikt z klientów za ścianą by nie podejrzewał.
Na środku
pomieszczenia stał okrągły stół, przy którym siedziało kilku facetów. Grali w
karty. Mieli takie twarze, że każdy posikałby się ze strachu, gdyby wpadł na
któregoś z nich w ciemnym zaułku. Przy każdym z nich stała zaczęta butelka piwa
oraz pieniądze, przy jednym mniej, przy drugim więcej. Cały pokój był pełen
dymu z ich papierosów, a w telewizorze, wiszącym na ścianie leciała transmisja
z meczu.
Gdy Sasori
wszedł, wszyscy odwrócili głowę w jego stronę. Żaden z mężczyzn nie odważył się
jednak odezwać.
- Spóźniłeś
się – powiedział stojący w cieniu blondyn – Nie przeszkadzajcie sobie panowie –
Deidara odezwał się do mężczyzn, a potem znów skierował swoje słowa do
nowoprzybyłego – Chodźmy stąd – wskazał na tylne wyjście.
- Jak ty
wytrzymujesz w tym zaduchu? – spytał Sasori, gdy razem z towarzyszem znaleźli
się na zewnątrz, za budynkiem.
- Wyobrażam
sobie, że jestem w saunie – zaśmiał się, uznając to za dobry żart, ale Sasori
nie był tego zdania – No to, jak stoją sprawy?
- Wszystko
przygotowałem. Wystarczy tylko poczekać na odpowiedni moment i dorwać cel.
- Ach,
chciałbym mieć to już za sobą i zająć się Uzumakim – Deidara zachowywał się jak
dziecko, które nie może się doczekać świąt, a nie jak gangster, który dostał
zlecenie na pozbycie się kogoś.
- Deidara… -
powiedział wolno Sasori, głosem, w którym dało się słyszeć nutkę groźby.
- No, co?!!!
– obruszył się długowłosy blondyn.
- Nic, jutro będę
czekać tam gdzie zwykle i zaczniemy. Ale wiedz, że przez cały czas trwania
zlecenia nie zamierzam spuścić z ciebie oka.
- Huh?! Niby,
czemu?!
- Po pierwsze
to nie jest manga lub anime, tylko życie. Nie możesz wysadzać budynków w
powietrze jak ci się żywnie podoba i jednocześnie nie zwracać na nas uwagi.
Blondyn się
wkurzył, ale się nie odezwał. Sasori trafił w dziesiątkę. Odkąd Deidara
dołączył do Akatsuki wciąż miewał czasami chętkę by wrócić do swojego dawnego
życia. Można powiedzieć, że Pain biorąc blondyna pod swoje skrzydła, uratował
go od siedzenia w kiciu. No, bo jak
długo może być nieuchwytny dla policji mężczyzna, który ma się za geniusza (co
jest bzdurą) i który grozi, że wysadzi w powietrze centrum miasta, jeśli nie
spełni się jego żądań. Najwyżej kilka godzin.
- Ale
przyznasz, że sprawa byłaby załatwiona.
- Nie, nie
byłaby – odparł czerwono-włosy, zażenowany tą idiotyczną rozmową – A po drugie
zostaw tego Uchihe w spokoju. To Itachi ma go załatwić, nie my.
- A skąd ci
przyszło do głowy, że… - nie dokończył, widząc wzrok towarzysza – Człowiek chce
wszystkim pomóc, wyręczyć w pracy, a ci niezadowoleni.
- Jeśli
ruszysz brata Itachiego, to on cię ukatrupi – Sasori skrzywił się przez myśl,
która mu wpadła do głowy – A wtedy Pain da mi za partnera Zetsu. Wolę już
pilnować ciebie niż tego chuja.
- Och, jestem
wzruszony twoją troską – rzekł sarkastycznie Deidara, po czym dodał – Dobra
muszę wracać, pilnować tamtych. Do jutra i spokojnie, nic nie wysadzę. Na
razie…
- Czekaj –
zatrzymał go Sasori – A ty wszystko za…
- Spoko,
wszystko gotowe.
- Wolałem się
upewnić, z tobą to…
- Ok, ok a
teraz spierdalaj – powiedział blondyn i wszedł do środka.
Tym właśnie
zajmował się Deidara. Hazardem w każdej postaci, normalnymi kasynami jak i tymi
nielegalnymi spotkaniami i internetowymi grami. Kiedyś miał tego więcej pod
kontrolą, lecz Pain zabrał mu kilka nieruchomości kilka lat temu. I jakoś
zbiegło się to dziwnie z tajemniczą eksplozją auta, jednego gościa, który
posiadał konkurencyjne kasyno. Sprawę jakoś udało się zatuszować. Wypadek i
tyle.
Sasori
westchnął zirytowany, podchodząc do swojego auta. Pilnowanie Deidary to jak
pilnowanie niegrzecznego przedszkolaka. Miał nadzieję, że podczas wykonywania
dwóch następnych zadań wszystko pójdzie jak po maśle.
Jednakże ten
instynkt, ten sam, który mówił mu, że jakiś konkretny klient sprawi mu kłopoty,
podszeptywał mu, że blondyn cos wywinie. I że nie przyniesie mu to nic dobrego.
***
- Spać… -
Naruto opierał głowę o znak przystanku autobusowego i walczył z sennością. Co ciekawe
Hinata, zamiast przywołać go do porządku, stała w tej samej pozycji, co on, tylko,
że opierała się o jego ramię.
- Spać… -
powtórzyła słowa narzeczonego. Ludzie na przystanku, co chwilę zerkali to na
nich (bali się, że para zaraz osunie się na chodnik i zaśnie) to na rudego psa,
który raz po raz szturchał nosem któregoś ze swoich właścicieli (zupełnie jakby
podzielał te same obawy).
Po chwili na
przystanek zajechał autobus. Ludzie zaczęli wsiadać do środka, ale Naruto i
Hinata nie ruszali się z miejsca. Zdawali się w ogóle nie zauważyć, że autobus
w ogóle się pojawił.
Kierowca już
chciał odjechać, gdy zauważył, że pies ciągnie za nogawkę spodni młodego
blondyna, który chyba zasnął na stojąco. Dziewczyna obok też.
- Przepraszam
– odezwał się do nich, ale młodzi nie zareagowali – Przepraszam! – tym razem
kierowca krzyknął.
- Co?! –
Naruto poderwał gwałtownie głowę – Co się dzieje?!
- Wsiadają
państwo?
- Aaaa… -
Uzumaki spojrzał w dół, gdzie Kurama znowu niszczył mu spodnie – Taaa. Ej,
Hinata… - Hyuga jakby się ocknęła – Wsiadamy.
Hinata
pokiwała sennie głową. Para bardzo się ociągała, kiedy wsiadała do środka.
Blondyn puścił dziewczynę pierwszą i już miał wsiąść za nią, gdy nie wiadomo,
czemu, obejrzał się za siebie.
Pierwszą
rzeczą, jaka zobaczył przez zmrużone sennością powieki był dobrze mu znany,
obrzydliwy kolor tęczówek kogoś stojącego na chodniku.
Toneri…
Wstrząsnął
nim dreszcz. Potrząsnął głową i otworzył szerzej oczy. Teraz był całkowicie
obudzony. Na przystanku nie było już nikogo.
„Przewidziało
mi się. Świetnie, zaczynam wpadać w chorą obsesję”
Zmęczenie
powróciło do niego ze zdwojoną siłą, kiedy zajął swoje miejsce. Hinata znów
położyła głowę na jego ramieniu. Była jeszcze bardziej śpiąca niż on.
- Obudzisz
nas jak będziemy na miejscu, co? – odezwał się cicho do Kuramy, który właśnie
znikał pod siedzeniem.
Głowa Naruto
oparła się o szybę. Zasnął, a incydent sprzed minuty odszedł w niepamięć.
***
- Dzień dobry
– trudno o bardziej ponure i pozbawione energii powitanie. Naruto i Hinata stali w progu i wyglądali jak
dwa nieszczęścia. Ledwo patrzyli na oczy, tak byli zaspani.
Hanako i
Hanabi Hyuga patrzyły się na nich ze zdziwieniem.
- Co to? Świt
żywych trupów? – Hanabi pierwsza się odezwała.
- Chcielibyśmy
– powiedział Naruto.
- Chodźcie
kochani – rzekła pani Hyuga, wprowadzając ich do środka – Lepiej idźcie się
położyć, wyglądacie na padniętych.
- Nie możemy!
– zaprotestowali oboje naraz.
- Jak teraz
pójdziemy spać, to w nocy nie zaśniemy – wyjaśniła Hinata.
- To, co
wyście w nocy robili? – spytała młodsza siostra, głaszcząc Kurame po grzbiecie.
Przy tym pytaniu bardzo sugestywnie się uśmiechała.
- Hanabi! –
Pani Hanako cicho zganiła córkę.
- Nie to, co
myślisz młoda – wolno wydukał Uzumaki.
- Pisałam plan
pracy, a Naruto mi pomagał – powiedziała Hinata, siadając na kanapie.
- I to was
tak wykończyło? – Hanabi niedowierzała im.
- Po części
tylko. Jeszcze…
- …byliśmy
dobrymi przyjaciółmi – dokończyła dziewczyna za blondyna.
-
Wysłuchiwanie łkania Kiby to bycie dobrymi przyjaciółmi? – rzekł blondyn
siadając obok narzeczonej. Gdyby miał więcej siły, prawdopodobnie bardziej by
się zbulwersował.
- Do was też
dzwonił? – nagle w progu salonu stanął Neji.
- O cześć.
Tobie też się żalił?! – spytał Naruto.
- Nie, po
prostu wyłączyłem telefon, gdy zobaczyłem, że dzwoni.
Przez chwilę
cała czwórka się na niego gapiła.
- Czemu myśmy
tak nie zrobili? – Naruto zadał Hinacie pytanie półszeptem.
- Bo to
nieuprzejme – powiedziała, ale bez przekonania. Bardziej skupiała uwagę na tym,
by zachować wyprostowaną pozycję i nie opaść na kanapę – Kiba-kun był
nieszczęśliwy.
- On nie był
nieszczęśliwy, tylko pijany. Ona go rzuciła 3 tygodnie temu, już się powinien
pozbierać. Powiedzmy szczerze, że zrobiliśmy z siebie frajerów.
- I…I to
wszystko? – Neji przypomniał im o obecności innych osób w tym pokoju.
- Nie –
kolejny raz para odpowiedziała jednocześnie. Spojrzeli na Kurame, który właśnie
upatrzył sobie wygodne miejsce na fotelu. Zaczęli, więc tłumaczyć to reszcie na
zmianę.
- Zasnęliśmy
późno w nocy, gdy…
- …Kurama
stłukł lampę…
- …chciał na
spacer…
-
…powiedziałem „nie mam mowy”…
- …a on
wygryzł dziurę w sofie, więc…
W tym
momencie do salonu wszedł ostatni członek rodziny. Pan domu. Hiashi przyjrzał
się zastałej sytuacji. Jego żona, bratanek i młodsza córka patrzyli z lekkim
szokiem na rudego psa, leżącego na jego fotelu, a Hinata i Naruto siedzieli na
kanapie i wyglądali jakby zaraz mieli wyzionąć ducha.
- Siema tato.
Hanako,
Hanabi i Neji aż drgnęli, jakby ich prąd poraził. Naruto ma myśli samobójcze,
czy co, że tak nazywa pana Hyuge?!!! Naprawdę musi być zmęczony. Hinata, jako
jedyna nie zareagowała. Mruknęła coś na przywitanie.
- Wi…Witajcie
– mówiąc szczerze, oczy Hiashiego mogły w tej chwili zabić.
- Muszę
przygotować obiad – pani Hyuga nagle bardzo chciała opuścić to pomieszczenie.
- Pomożemy
ci! – krzyknęła Hanabi, ciągnąc Nejiego za sobą.
- Może też
pójdę pomóc…Przynajmniej nie zasnę – Hinata wstała z kanapy, chwiejąc się przy
tym – Cześć tato – mruknęła przechodząc obok ojca.
- Już się
witałaś – powiedział Hiashi, gdy córka znikała za drzwiami, później skierował
swoje wrogie spojrzenie w stronę przyszłego zięcia – Możesz zabrać to rude coś
z mojego fotela…
- Kurama złaź
– pies nie zareagował – Chyba nie chce.
Hiashi
opanował się z trudem i wychodząc z pomieszczenia powtarzał sobie cicho pod
nosem, jak mantrę te słowa.
- On pogodził
cię z córką. Nie zabijaj go. Hinata go kocha. Nie zabijaj go. Jest zmęczony.
Nie zabijaj go.
Naruto został
sam. Właśnie zaczął się zsuwać z kanapy na podłogę, gdy zadzwoniła jego
komórka. Odebrał.
- Odpieprz
się wreszcie! Nie chce cię słuchać ty cioto!
- Coś ty
kurwa powiedział?!
- Ups – do
świadomości Uzumakiego kolejny raz nie dotarła informacja, że drugi raz w ciągu
5 minut wykopał sobie własny grób. To była Temari, a nie Kiba.
- Ja ci dam
„ups”. Skończysz w krwawych strzępach.
- Aha –
mruknął jak człowiek, który usłyszał mało ciekawą informacje – O co chodzi?
- Umm… - Temari
zbita lekko z tropu, brakiem reakcji na jej groźbę po prostu przeszła do rzeczy
– Wiesz może, co odwaliło Shikamaru?
- A co? –
blondyn ledwo to słyszał. Odpowiadał jak automat.
- Zachowuje
się chłopak idealny! Zwariował!
- Aha.
- Wszędzie ze
mną chodzi. Nawet na zakupy! Wciąż zaprasza gdzieś moich braćmi, choć wcześniej
miał gdzieś dobre relacje z nimi. A teraz pojechał z mną do moich rodziców!
Zwykle jeździ tu jedynie w święta, a tak poza tym ucieka zanim zdążę to
zaproponować. Chyba od dwóch dni nie usłyszałam słowa „upierdliwe”. Zaczynam
się bać. Wcześniej dużo czasu spędzał z tobą i Sasuke, więc może ty wiesz, co
mu jest.
- Aha.
- Naruto, ty
mnie słuchałeś?
- Aha.
- Jesteś
debilem?
- Aha.
- Ćpałeś coś?
- Aha.
- Zadzwoń jak
wytrzeźwiejesz – powiedziała i rozłączyła się. Blondyn przez chwilę przyglądał
się ciemnemu ekranowi komórki.
- Ale…ale ja
nic nie piłem – wymamrotał sam do siebie.
Wtedy do
pokoju weszła Hinata. Miała bardzo nieobecne spojrzenie.
- Wyrzucili
mnie z kuchni.
- Czemu?
Dziewczyna
wzruszyła ramiona.
- Nie
pamiętam – usiadła obok niego – Chyba próbowałam coś kroić i Hanabi zabrała mi
nóż.
- Aha –
Naruto szukał wzrokiem czegoś na czym mógłby skupić uwagę, byle nie zasnąć –
Patrz.
Kurama wciąż
leżał na fotelu, lecz teraz smacznie spał.
- Łał –
westchnęła dziewczyna, jakby zobaczyła jakieś niesamowite zjawisko.
- Ale ma
fajnie.
- Noooo.
Gapili się
tak na psa przez dobrą chwilę. Bujali się to w prawo, to w lewo. Do przodu i do
tyłu.
- Naruto…
- Tak?
- Ja się
poddaje. Idę, a ty?
- Ja? Pójdę
za tobą wszędzie.
Rozległ się
dziwny dźwięk. Jakby cos ciężkiego spadło na podłogę. Cała rodzina poszła do
salonu, sprawdzić, co się stało. Zastana scenka ich nie zaskoczyła.
Naruto leżał
rozciągnięty jak placek na podłodze, smacznie chrapiąc. Hinata leżała w
podobnej pozycji, tyle, że na blondynie.
- Mówię wam,
że kłamali – odezwała się Hanabi – Jak nic robili wam wnuki.
Wokół głowy
Hiashiego niemal można była dostrzec unoszącą się, czarną aurę furii.
***
Pan Hyuga i
Neji jakoś dali radę wnieść Naruto i Hinate na górę, choć nie było to łatwe.
Neji na wszelki wypadek wolał zająć się blondynem niż kuzynką. Miał małą obawę,
że wuj może coś zrobić biedakowi.
Teraz był
środek nocy, a para wciąż spała twardym snem. Leżeli obok siebie na pościeli, w
ubraniach, w których przyjechali.
Jak na złość,
los robił wszystko by Uzumaki nie mógł wypocząć. Blondyn otworzył oczy i
odkrył, że znajduje się w swoim domu. Jakaś mała część jego podświadomości
podpowiadała mu, że śni i bardzo szybko miał na to dowód.
Wokół niego nagle
pojawiły się płomienie. Był przerażony, ale niezdziwiony. Od dawna w jego
koszmarach obecne były płomienie, tak samo jak krzyk kobiety.
- Naruto!
Uzumaki
zaczął uciekać, lecz jak to zawsze bywa w snach nie posuwał się do przodu.
Biegł w miejscu, nie mógł uciec od ognia, który otaczał go już z każdej strony.
Chciał już
zacząć krzyczeć, gdy płomienie niespodziewanie zniknęły. Zamiast nich pojawiła
się czarna pustka, z której wyłonił się Shikamaru. Stał do niego tyłem.
„Dziwnie się
zachowujesz. Przy przyjaciołach, przy rodzinie, przy Temari. Co się z tobą
dzieje?”
Odwrócił się
i zobaczył stół, na którym leżała kartka. Anonim, który zburzył jego dwuletni
spokój.
„Jestem
drugi. Kogoś trzeba załatwić szybciej ode mnie. Ale kogo? Kakashiego-sensei?
Ale czy to jedyna możliwość? Czy to jedyna osoba, którą znam, której może
dotyczyć treść wiadomości?”
Znowu stanęła
przed nim postać przyjaciela, ale tym razem widział jego twarz.
„Ty wiesz,
prawda? Wpadła ci do głowy ta druga możliwość. Dlatego się martwisz”
Postać Shikamaru
rozmyła się i chwilę później zamiast niego w tym miejscu stało ogromne lustro.
Naruto przejrzał się w nim. Na początku nic w nim nie widział. Z czasem zaczął
pojawiać się nim cień, który nabierał ludzkich kształtów.
„Gaara?”
To nie było
jego odbicie, lecz odbicie Gaary. Za nim zaczęły się pojawiać inne cienie,
które uformowały się w nieruchome postacie Temari i Kankarou.
„Czy my…mamy
coś wspólnego? Nie jesteśmy tacy sami, a jednak w lustrze wyglądamy tak samo.
Coś nas łączy.”
Świat
zawirował. Nie był już ani w domu, ani w ciemnej otchłani. Znajdował się na
strychu, w domu Ero-wujka. Stało tam jedno małe pudełko, na samym środku
pomieszczenia. Blondyn zajrzał do niego. Była tam tylko jedna rzecz. Zdjęcie,
które kiedyś widział.
„Tata”
Wyjął
fotografie z pudełka i przyglądał się jej. Rozległ się głos, który niby
wychodził z jego ust i jednocześnie rozbrzmiewał gdzieś w oddali. Nie był pewny
czy to on wypowiada te słowa, czy ktoś inny.
„Jestem synem
Namikaze Minato. Jestem synem prezy…”
Szok, który
przeżył wybudził go ze snu. Rozejrzał się spanikowany. Jest w domu państwa
Hyuga. Na łóżku. Hinata leży obok i śpi. Wstał szybko i zaczął nerwowo chodzić
w te i z powrotem po pokoju.
Kawałek po
kawałku zaczął przypominać sobie swój sen, który magicznie złożył fakty z jego
głowy w spójną całość. Teraz wszystko było jasne.
Ignorując
późną porę, wyjął telefon, który wciąż miał w kieszeni i wybrał numer do
Shikamaru. Przyłożył komórkę do ucha i czekał.
- Naruto… -
drgnął, kiedy usłyszał ciche westchniecie Hinaty. Zerknął na nią. Wciąż spała,
uśmiechając się przez sen.
Pozwolił
sobie na chwilę rozczulenia. Nawet we śnie o nim myśli. Słodka…
- Ale masz
kuźwa wyczucie… - ton głosu, jaki usłyszał po odebraniu po drugiej stronie
połączenia sprawił, że przeszył go obezwładniający strach.
- Co się
stało?!
- Zawiodłem,
kurwa to się stało. Porwano Gaare…
Telefon upadł
na ziemię i ten głuchy dźwięk obudził Hyugę. Podniosła się powoli do pozycji
siedzącej i przetarła oczy.
- Co się sta…
- przerwała raptownie.
Wyraz twarzy
ukochanego, gdy na nią spojrzał w świetle księżyca zapamięta prawdopodobnie do
końca życia. Miał w oczach mieszankę wściekłości i strachu, emocji, które nie
pasowały do niego. Poczuła jak wokół jej serca zaciska się lodowata pięść.
- Wykonali
ruch.
***
(Od autorki) Kiedy będzie następny rozdział? Szczerze to nie wiem. W ferie, może wcześniej nie wiem naprawdę.
Skończyłam 19 lat :P Fuck, ostatnia jedynka z przodu. Ale stara jestem XD
PS: Jak pisałam, pomyślałam, że nie miałabym ci przeciwko aby Deidara wysadził ministerstwo edukacji. Za bardzo mi za skóre zaszli.